Szpitalik w Chyrowie, który pamięta bł. Jana Beyzyma
Niedaleko Zakładu oo. Jezuitów w Chyrowie, jakieś 200 metrów na północ, w pobliżu drogi dojazdowej od strony Bąkowic znajduje się mały ładny budynek, który jest rówieśnikiem Zakładu. Budynek od lat jest opuszczony, a okoliczni mieszkańcy omijają go i nazywają „budynkiem z widmami”. Dziś opowiem historię tego tajemniczego sąsiada Zakładu oraz jakie tajemnice skrywają jego puste mury.
Zanim przejdziemy do historii tajemniczej budowli, zrobimy krótką dygresję o powstaniu Zakładu oo. Jezuitów w Chyrowie. W 1883 r. Jezuici kupili majątek Franciszka Topolnickiego we wsi Bąkowice i rozpoczęli budowę Zakładu. Budowa składała się z kilku etapów, a więc już w 1886 r. pierwsi uczniowie przybyli do szkoły, mimo że prace budowlane jeszcze trwały. Z każdym rokiem zwiększała się liczba klas i tu pojawiał się poważny problem, który skłonił Jezuitów do budowy jeszcze jednego oddzielnego budynku.
W 1888 r. w Zakładzie wybuchła szkarlatyna, w której wyniku zmarło 3 uczniów, a rok później do Chyrowa dostała się pandemia grypy, grasująca wówczas na całym świecie. Wydarzenia te pokazały potrzebę posiadania nowoczesnego szpitala, w którym można izolować chorych. Dlatego obok dawnego dworu Topolnickiego Jezuici wybudowali piętrowy szpital dla chorych na choroby zakaźne.
Szpital rozpoczął swoją działalność w 1890 roku i stał się pierwszą lecznicą w Chyrowie. Dla mniej poważnych przypadków w samym Zakładzie działała infirmeria (klasztorna lecznica). Chorymi uczniami opiekowali się mnisi pod nadzorem lekarza, który był na stale zatrudniony w Zakładzie.
Z infirmerią i szpitalem ściśle związana jest historia jezuity Jana Beyzyma, który oprócz nauczania także opiekował się w Zakładzie chorymi. To doświadczenie było ważnym etapem przygotowań Jana Beyzyma do pracy misyjnej na Madagaskarze, dokąd udał się w 1898 roku. Tam ojciec Beyzym zbudował szpital dla trędowatych i opiekował się nimi aż do śmierci.
Takie poświęcenie się chorym stało się podstawą do beatyfilacji Jana Beyzyma, która odbyła się w 2002 roku. Dlatego warto pamiętać, że początki jego pracy dla chorych były w Zakładzie Chyrowskim.
Przed I wojną światową szpital był użytkowany dość często, prawie co roku wybuchały epidemie szkarlatyny i innych chorób zakaźnych. Chorowali nie tylko uczniowie, ale także niektórzy nauczyciele. Czasami zdarzały się zgony.
W 1907 roku zmarł w tym szpitaliku na szkarlatynę Witold Jüngst, jeden z nielicznych uczniów, których grób zachował się na cmentarzu chyrowskim. Ogromne wrażenie robi epitafium umieszczone na płycie nagrobnej, które oddaje smutek rodziców po stracie syna.
Gdybyśmy ci mogli wrocić życie,
Dalibyśmy wszystko,
Lecz to nie jest w mocy.
I tylko ból żrący
Trapi duszę skrycie
A w niebo bije cichy płacz sierocy.
Najdroższemu synowi niepocieszeni rodzice
W czasie nauki w Zakłdzie w ciągu jego istnienia zmarło 50 uczniów. 35 z nich bezpośrednio w Zakładzie z powodu chorób i epidemii. 25 uczniów zostało pochowanych na cmentarzu chyrowskim.
Epidemie często wypadały na okres świąt Bożego Narodzenia, dlatego Jezuici starali się stworzyć dla chorych świąteczną atmosferę. W szpitalu ustawiano choinkę i organizowano osobne uroczystości. Mamy interesujące wspomnienie z 1908 r. o linii telefonicznej łączącej szpital z Zakładem. „Przebieg choroby stosunkowo do lat poprzednich jest łagodny, więc chorzy śpiewają wesoło i często wzdychają do jedzenia, a tu dieta. Dnia 1 grudnia część już wstała i przez telefon pyta, co zadane, i co słychać w Konwikcie?”
Warto zaznaczyć, że szpital nie był potrzebny przez większość roku, więc Juzuici znaleźli dla niego inne zastosowanie. Szpital zaczął pełnić funkcję domu gościnnego. Mamy informację, że nocowali tu goście obchodów 25-lecia Zakładu w 1911 r., a także gości święta imienin wszystkich uczniów, które tradycyjnie obchodzono w Zakładzie 1 listopada.
I wojna światowa stała się trudnym wypróbowaniem dla Zakładu Chyrowskiego. Początkowo szpitalik stał się przytułkiem dla uchodźców, a wraz ze zbliżaniem się frontu już cały Zakład stał się szpitalem wojskowym. Niektórzy żołnierze, którzy tu zginęli, zostali pochowani w pobliżu tego małego szpitalika.
Po I wojnie światowej już prawie nie było epidemii, jednak od czasu do czasu ze szpitala korzystano, szczególnie w 1923 roku, gdy w Zakładzie znów wybuchła szkarlatyna. Wśród pacjentów byli zarówno uczniowie, jak i zakonnicy, a dwóch uczniów zmarło.
Są też wzmianki, że uczniowie mieli w tym budynku szkolenia wojskowe. W szczególności ciekawe jest wspomnienie z 1932 roku: „Dnia 24 listopada oba hufce PW miały ćwiczenia z gazami w szpitaliku, gdzie mimo masek wszyscy się popłakali, bo gaz był łzawiący”.
W okresie międzywojennym budynek szpitala nadal służył jako dom gościnny. Tu zatrzymywali się rodzice uczniów, którzy odwiedzali swoje dzieci w Zakładzie. Ważnym wydarzeniem była wizyta delegacji amerykańskiej w 1927 roku. Część gości nocowała w szpitaliku. Z reguły przy dużej liczbie gości w szpitalu umieszczano kobiety. Mamy też wzmiankę, że w tym budynku zatrzymywał się przemyski biskup rzymskokatolicki Karol Fischer.
Jednak najciekawszym gościem budynku miał być św. Mikołaj. Przynajmniej tak mówi wiersz, który uczniowie otrzymali na specjalnych kartkach świątecznych w 1938 roku.
Po II wojnie światowej szpital wraz z całym Zakładem został zajęty przez jednostki wojskowe. Budynek szpitala był użytkowany jako budynek mieszkalny. Przez pewien czas mieszkały tu rodziny dowództwa jednostki wojskowej, a później rodziny oficerów aż do przeniesienia jednostki wojskowej do Lwowa w 2003 roku.
O wyglądzie i klimacie budynku w tym okresie wspomina Anna Fesztal, która mieszkała tu w latach 1996-2003. Jej rodzina jako ostatnia opuściła ten budynek. „Atmosfera domu była cudowna – piękne schody, ściany. Uwielbialiśmy śpiewać na korytarzu, było cudowne echo. Pamiętam, że wszędzie były wysokie sufity. Zawsze nas interesował strych. Często tam się wspinaliśmy, szukając skarbów, jak nam się wtedy wydawało. Ogród obok domu był niesamowity, wciąż pamiętam te jabłka i ich aromat. Mieszkały tutaj rodziny wojskowe, wszyscy byli bardzo zaprzyjaźnieni między sobą. Często się spotykaliśmy”.
W 2005 roku Rada Miejska Chyrowa, która przejęła zarządzanie majątkiem byłej jednostki wojskowej, przydzieliła w tym budynku 8 mieszkań nowym właścicielom, ale żaden z nich tu się nie wprowadził.
Wśród miejscowych mieszkańców budynek dawnego szpitala często jest nazywany „domem z widmami”. Próba ustalenia przyczyny tej nazwy na razie nie przyniosła rezultatów. Badanie wykazało, że ludzie raczej nie mają konktretnych przedstawień, o jakie duchy chodzi lub te przedstawienia bardzo się różnią, więc trudno je powiązać z jakimikolwiek wydarzeniami historycznymi. Prawdopodobnie do pojawienia się tej nazwy, którą odnotowujemy już we wczesnych latach 1990., przyczyniły się dawność i tajemniczość budowli. Natomiast dawni mieszkańcy budynku nie przypominają niczego niezwykłego i podkreślają przyjemną atmosferę, jaka tu panowała.
Budynek szpitala od lat jest opuszczony, ale jeszcze widać na nim ślady dawnego piękna. Kamienica ma wykusze, ozdobienia okien i wizualnie powtarza architekturę głównego gmachu Zakładu Chyrowskiego.
Ten budynek mógłby ozdobić każde małe miasteczko, a w każdej wiosce mógłby stać się najpiękniejszym zabytkiem. Ale tutaj, w Chyrowie, na zawsze będzie przebywać w cieniu majestatycznego Zakładu oo. Jezuitów. Może nawet nikt nie zauważy, jeśli pewnego dnia ten budynek zostanie rozebrany.
Ale skoro jeszcze stoi, warto pamiętać, że to właśnie tutaj działał pierwszy w Chyrowie szpital. I że to tutaj pracował bł. Jan Beyzym, który poświęcił swoje życie, by służyć chorym na Madagaskarze.
Bogdan Sywanycz,
maj 2021
Jeden komentarz
Oleksandra
Дуже цікава і пізнавальна стаття. Дякую!